poniedziałek, 17 grudnia 2012

Rajd Mikołajkowy UKT Mimochodek - Roztocze 2012


Rajd Mikołajkowy UKT Mimochodek  - Roztocze 2012


Grudzień bieżącego roku, już od pierwszych dni zaskoczył wszystkich klimatyczną aurą. Ujemne temperatury i puch okrywający ziemię, choć dla niektórych obiekt złości narzekań, zaś dla innych doskonała otoczka do dobrej zabawy.
Jako ,że mam okazję zaliczać się raczej do drugiej grupy,  miniony weekend grudnia postanowiłem spędzić aktywnie, aranżując tym samym rajd Mikołajkowy „UKT Mimochodek”.
Już od dłuższego czasu, ustalono , że celem będzie Roztocze, a punktem kulminacyjnym wieczór w zaprzyjaźnionej chacie, w Górecku Kościelnym.   

Na wydarzenie zgłosiła się jak zwykle doborowa ekipa i tylko dni dzieliły nas od wyjazdu.
Całość „mimochodkowego teamu” podzieliła się już przed startem. W mroźną, piątkową noc, do chaty wśród lasów dotarło sześcioro śmiałków, którym przyszło zmierzyć się z orientacją (żeby nie było – w terenie) i 13 stopniami Celsjusza  w „ogrzewanym” budynku. No cóż -  rozgrzanie kaflowego pieca to wszak przywilej pierwszych.
Nie zważając na nadgorliwość pozostałych, czy może wygodę (toż tylko po okolicy będą chodzić) nasza czwórka bohaterów, w sobotę wczesnym rankiem mknęła na południe niemłodym, ale jeszcze jakże jarym,” Andrzejowym” Passatem.   Pogoda zapowiadała się nader dziwnie. Wbrew prognozie, w mieście przywitał nas ciepły, choć mokry poranek, zaś po stu kilometrach było już zupełnie inaczej.
Na parkingu w Zwierzyńcu przyszło nam trochę wymarznąć, gdy temperatura spadła do -6, a niebo wypogodziło się, jakby na życzenie.

Nie pozostało wiele do stracenia, jak rozgrzać się herbatą z termosa i szybkim marszem.  Jak już wspomniałem – było rześko, a promienie słoneczne raźno połyskiwały w śniegu. Przyszło mi pożałować niezabrania okularów i tylko raz, po raz spoglądać na Andrzeja, któremu teraz słońce nie dokuczało.
Po dłuższej chwili znaleźliśmy szlak barwy niebieskiej i za jego wskazaniami zagłębiliśmy się w las. Pogoda naprawdę nam dopisała. Sam świeży śnieg na drzewach wyglądał niesamowicie, zaś okraszony promieniami słońca – wprost trzeba było to zobaczyć. Poza chwilowym postojem w wiacie, nad brzegiem rzeczki, bez zwłoki kontynuowaliśmy naszą wędrówkę. W pięknej aurze przeszliśmy przez wioskę Obrocz i ponownie zagłębiliśmy się między drzewa. W pewnym momencie chyba aż za bardzo zamroczyły nas roztoczańskie widoki. Szlak nagle zniknął, po czym musieliśmy zawracać. Zajęło to raptem dłuższą chwilę i po jej upływie mogliśmy brnąć już we właściwym kierunku – na południe, za niebieskimi znakami. Otoczenie gęstego lasu spowodowało, że nie zauważyliśmy nawet zmiany aury – śnieg zaczął pruszyć z lekka, zaś słońce przebłyskiwało zza mglistej poświaty.

W takich warunkach wyszliśmy  wreszcie na otwartą przestrzeń, osiągając zabudowania małej wioski. Tak małej, że nawet Google Maps nie przewiduje dla niej nazwy.  Sama zaś wioska była bardzo interesująca – położna pośród wzgórz i lasów, w samym sercu Roztocza.  Po obu stronach „bitej” drogi znajdowało się parę tradycyjnych domków.  Niskich, klimatycznych i pomalowanych w dość jaskrawe kolory. Na podwórzach nie zauważyliśmy żadnych ludzi, choć przy jednej „chałupce” przywitał nas zaciekawiony  kocur.

W tej bajkowej aurze przyszło nam pomaszerować dalej, by po łagodnym podejściu osiągnąć najwyższy punkt naszej dzisiejszej trasy. Na podziwianie widoków Roztoczańskiego krajobrazu poświęciliśmy tylko chwilę – trochę wiało. Teraz zaczęła się ciekawsza część wycieczki – marsz na azymut. Świadomie zboczyliśmy trochę ze szlaku i nadszedł czas, aby go odnaleźć, przedzierając się przez chaszcze. 



Takim sposobem, po niespełna godzinie, osiągnęliśmy dolinę i wieś Huta Stara. Już na początku naszą uwagę przykuły kolorowe chatki po prawej stronie drogi i drogowskaz. A drogowskaz ten, na naszą korzyść wyposażony w ławeczkę, był bardzo osobliwy. Wskazywał lokacje całkiem odległe -  jak Dehli , Irkuck czy Timbuktu.  I to nas przyciągnęło.
Czwórka turystów siedząca przy drogowskazie zwróciła także uwagę mieszkanki sąsiedniego domku.
Zaproponowanej herbaty wprost nie sposób było odmówić. A napój w obecnych warunkach był wyborny. Gorąca herbata z korzeniem imbiru,  na mrozie okazała się tym, czego chyba każdy  z nas potrzebował.





Pokrzepiwszy się odpowiednio, mogliśmy zakończyć ten najprzyjemniejszy akcent  wędrówki.
Na nas już pora – do Górecka jeszcze kawał drogi, a słońce zaczyna chylić się ku zachodowi.   W gasnącym już dniu przemierzamy kolejne kilometry, zmieniając tym razem szlak na zielony,  a z nim miejscowości - Majdan Kasztelański i Brzeziny.












Umówieni ze znajomymi w punkcie zbornym pod kościołem,  w mroku „robimy” drogę do Górecka Kościelnego. Bez blasku słońca brakuje nam także ciepła. Co jakiś czas trzeba rozcierać ręce, czy przyspieszać kroku.  Termometr wskazuje, bagatela -8.
Od miejscowości do chaty dzieli nas ok. 2,5km.  Prowadzeni przez znajomych idziemy, jak po nitce. Jest już naprawdę zimno, dlatego najważniejszym co zaczęło się liczyć jest szybkie znalezienie się przy ciepłym piecu.  Cel uświęca środki i nadaje krok naszym nogom.
Po kilkunastu minutach docieramy do ciepłych pomieszczeń, bujanego fotela i blasku świec. 






Czeka nas najprzyjemniejsza część wyjazdu.  Wieczór którego treści co wnikliwsi mogą się z łatwością domyśleć, a na który przyszło nam iść ponad 25km. Chyba każdy jest zadowolony z panującej chwili i udzielającego się klimatu miejsca. Niedługo potem przychodzi zjeść wspólną kolacje z postaci tradycyjnej „glumzy” i poczekać na rozdanie mikołajkowych prezentów.  Zabawa się rozkręca, świece płoną, a termometr wskazuje magiczne 20 stopni… J


Po dobrej zabawie czekał nas leniwy poganek. Po chwilowym przeciąganiu się i lustracji każdego kąta bezwładnym wzrokiem, trzeba doprowadzić się do stanu używalności. Siebie i miejsce, jakie zajmowaliśmy.   Kto może- bierze się za sprzątanie i jakoś to idzie.
 Mamy jeszcze kawałek do przejścia, także po sporządzeniu wspólnego zdjęcia , nasza czwórka opuszcza miejsce, które przywitało nas tak ciepło.










Aura dziś zmieniła się na gorsze. Co prawda temperatura jest wyższa, jednak nie brakuje padającego śniegu czy wiatru.










Tym razem szukamy szlaku czerwonego inaczej zwanego Głównym, Krawędziowym. Po obejrzeniu tzw. Kapliczki na wodzie i alei „Prastarych” dębów opuszczamy Górecko Kościelne kierując się na północ. Szlak jest poprowadzony bardzo ciekawie. Początkowo przechodzi przez małą elektrownię wodną, zaś na kolejnych kilometrach kluczy wzdłuż rzeczki Szum, która wije się w okolicy. Około południa przekraczamy Górecko Stare i jakiś czas kontynuujemy marsz ulicą. Przy miejscowej szkole przychodzi nam zjeść posiłek przed dalszą drogą.  Wreszcie szlak odbija na pola.  Smagani wiatrem, mamy okazję przekonać się,  że aura jednak nam nie sprzyja.  Wicher hulający  po ugorze odbiera nam raczki ciepła i podszywa wiatrem kurtki.

Po dotarciu do linii lasu wszystko ustaje, jak „ręką odjął”.  Idziemy przez szumiący las, aż docieramy do Florianki. Na początku wsi - zagroda koni i tzw. Koniki Polskie – atrakcja regionu. Zwierzaki oprócz mrozu nie boją się jak widać turystów. W ogóle nie trzeba się prosić, aby do ogrodzenia podbiegła cała zgraja zabawnych koników, podgryzających się wzajemnie. Po zrobieniu zwierzakom kilku zdjęć ruszyliśmy dalej, szlakiem do wsi Sochy. 



W miejscowości najbardziej  uwagę zwraca cmentarz i pomnik – symbol pacyfikacji z 1943 roku. Zatrzymujemy się przy nim na moment, by wypić po łyku herbaty.  Został nam już tylko ostatni, niespełna 3 – kilometrowy kawałek drogi. Zmierzamy ścieżką dydaktyczną na Bukową Górę. Stamtąd w zapadającym już mroku, schodzimy do Zwierzyńca.
Na parkingu zastajemy ośnieżonego żółtego Passata, który ku mojemu zdziwieniu, zapala bez problemów. Możemy kontynuować podróż, by po dwóch godzinach dojechać  do wieczornego,  zatłoczonego Lublina.
Podsumowując wyjazd mikołajkowy oprócz wieczornych atrakcji zafundował nam  około 50 kilometrową pętelkę po Roztoczu. Jako, że nie jestem w tym terenie obyty, tym samym wyjazd był dla mnie bardzo ciekawy.  Warunki dopisały.  Oprócz widoków pierwszego dnia, przy ujemnej temperaturze szło się bardzo dobrze.  Tym samym pierwszy wyjazd zimowy mogę sklasyfikować jako  zaliczony i udany. 
Tomasz Duda 

1 komentarz:

  1. Fajnie :) Zimowe rajdy czy wędrówki po górach to fantastyczna sprawa. Tylko właśnie warto nie zapominać o okularach, bo słońce odbijające się od śniegu (zwłaszcza na wysokościach) potrafi nieźle dopiec. Bardzo lubię wybierać się o tej porze roku w dzicz i podziwiać naturę, mierząc się z własną wytrzymałością. Prawda, że wtedy herbata zamienia się w magiczny napój a proste potrawy po powrocie smakują najlepiej.

    B. podoba mi się to zdjęcie z kotem i to, które jest nad nim - kiedyś zrobiłam podobne na Nosalu.

    Pozdrawiam ciepło,
    Lavena

    OdpowiedzUsuń