wtorek, 25 grudnia 2012

Tatry zimą – moja mała filozofia


Tatry zimą – moja mała filozofia. 


Patrząc za okno początkiem grudnia, wiedziałem że sezon zimowy w górach się definitywnie zaczął.  A jak zima, to trzeba jechać, korzystać z białego puchu,  póki nie stopnieje. O tej porze roku wszędzie krajobraz wydaje się inny, piękniejszy.  I nie tylko o zmianę szaty graficznej tu chodzi, nie o spadek temperatury, ale całą otoczkę i specyficzną atmosferę.
Gdzie bym nie jeździł, i jak bym nie mówił, za ikonę górskiej turystyki o tej porze roku uważam  Tatry. Sądzę, że i nie ja jeden.
Latem do Zakopanego mi nie spieszno. Upał, brak wody, tłok w mieście jak i na szlakach – wybitnie mi nie służy i zamiast odprężenia raczej wywołuje znużenie czy niechęć. 
Zimą sytuacja radykalnie się  zmienia.  Skaliste Tatry przybierają swoją prawdziwą wysokogórską naturę.  W słońcu zachwycają spektakularnymi widokami, przy zmianie pogody uczą pokory lekceważących turystów.

 W zimie nie przeszkadzają nawet tłumy na Krupówkach. Wychodząc za miasto ulice pustoszeją, a przed nami rozpościera się górski krajobraz. Nawet powiem więcej. Po całym dniu lub kilku dniach chodzenia przy ujemnej temperaturze, po pustych, smaganych wiatrem graniach, te przysłowiowe Krupówki pomagają. Wieczorem, przed wyjazdem przyjemnie tu zejść i popatrzeć. Popatrzeć na gwarną atmosferę , tak inną od górskiej pustki. I aż cieplej się robi, choć wszyscy opatuleni po uszy. 

Zima to także specyficzny, magiczny klimat w schroniskach. Wrócić wieczorem do ciepłej, gwarnej jadalni „5ciu stawów” czy „Murowańca”  to jest coś, o czym mało by pisać. Na to się czeka cały dzień, a nawet więcej -  cały sezon letni. W żadnym innym okresie schronisko nie spełnia tak swojej funkcji jak w zimie. Daje poczucie bezpieczeństwa.  Nigdzie indziej ciepło nie jest tak gorące, a zwykła, czarna herbata - wyborniejsza. Nigdzie litr wrzątku nie ma takiej  wartości,  jak tu. 

Poza poczuciem bezpieczeństwa, w grubych murach można doświadczyć prawdziwej  górskiej atmosfery.  Większość indywidualności żyje tu swoimi przygodami. Każda część stołu ma swoją historię z wyjścia w góry, swoje plany na dzień kolejny.  Często  można podsłuchać i bardziej doświadczonych od siebie. W rogu sali  kursanci ćwiczą węzły, czy słuchają wykładu o strukturze śniegu.  Co jakiś czas przychodzi ktoś nowy, zmarznięty, przypruszony śniegiem. Kolejny świadek nowej historii.
Ot taka moja mała filozofia Tatr zimowych. Kto nie bywał – nie zrozumie ….
W Tatry nie jeżdżę tylko dla samego tego klimatu. Choć jest on cenny  - są ważniejsze powody.  Jak wspomniałem – zimą Tatry  przybierają wysokogórski charakter. Jeśli o moje osobiste odczucia chodzi - wtedy także nabierają swojego właściwego dumnego monumentalizmu, wzbudzają szacunek. Z tej racji można wykorzystać je do treningu przez wyjazdami alpejskimi czy bardziej odległymi. 
Co więcej – tak powinno się robić. A. Zawada mówił „powiedz mi co zrobiłeś zimą w Tatrach, a powiem ci kim jesteś” . I to prawda. Jeśli himalaiści przed wyjazdami przechodzą trudne drogi w Tatrach, to nie rozumiem, dlaczego temat jest tak lekceważony przez wielu początkujących turystów. 
Często spotyka się, że „klient” jeździ w  Alpy czy Kaukaz, a w Tatry nie przyjedzie bo np. „szkoda urlopu na takie powszednie góry”.   Myślę, że w przypadku takiego osobnika czas wszystko zweryfikuje, a zachowanie jest niepotrzebnym ryzykowaniem zdrowia. Mniejsza o to – ja od takich dewiacji się odcinam i właśnie swoje wyjazdy traktuję jako bazę do nabycia doświadczenia i progresywnego, powolnego rozwoju. 
W Tatrach można i nawet trzeba poćwiczyć wszystkie kwestie techniczne – od samego chodzenia aż po budowę stanowisk. Obserwować, jak to faktycznie sprawdza się w terenie. Pierwszy raz związać się liną, przed wejściem na lodowiec. Użyć zakupiony przez internet czekan, dopaowac raki. Po prostu zweryfikować swoje umiejętności i przećwiczyć poznaną w domu teorię w podobnych warunkach. 

Tatry jako góry łatwo dostępne i stosunkowo niskie są na pewno bezpieczniejsze od lodowców czy czterotysięcznych szczytów. Co prawda nie dają żadnego pojęcia o aklimatyzacji, ale pozostałe kwestie można łatwo tu przećwiczyć. Tylko trzeba chcieć oswoić się ze  śniegiem i skałą przed poważniejszym wyjazdem.  
Z łatwej dostępności Tatr zimą nie wynika jednak fakt – że można je lekceważyć.  Powinny służyć jako miejsce treningowe, nie zaś poligon doświadczalny do weryfikowania naszego szczęścia czy sprawności działania służb ratunkowych.

Jak w tytule widnieje - to taka moja mała filozofia. Mimo iż niedługo, to jednak kształtowana przez parę sezonów, lat. Nieprędko przyjdzie mi ją zmienić lecz może ktoś z was ma swoją ciekawszą, ambitniejszą, zmierzjącą w innym kierunku doktrynę gór zimą? Może zachęcicie mnie, do waszych poglądów, do popatrzenia przez pryzmat waszej filozofii?
Zapraszam do komentowania i wypowiedzi.
Tomasz Duda


2 komentarze:

  1. Magię zimowych Tatr ciężko opisać - to trzeba poczuć :) W Twoich słowach znajduję sporo z moich własnych odczuć. Na przykład to, że schronisko jest takim ciepłym, bezpiecznym schronieniem, w którym po całym dniu mrozu i nieraz potencjalnego niebezpieczeństwa można odetchnąć spokojnie i powiedzieć sobie "dzisiaj miałem szczęście, więc jestem tutaj". Poza tym rzadziej spotyka się przypadkowych ludzi, schroniska, troszkę opustoszałe jakoś zbliżają ludzi i zachęcają do rozmowy, a wysoko, na grani... cisza, pustka i biel, widać tylko majaczące w oddali ciemne punkciki na tle śniegu - dowód na to, że poza Tobą ktoś w tym górskim świecie jeszcze przebywa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo, że przekaz do Ciebie trafił :). Dzięki

      Usuń